Dziś się rozdzielamy. Marta jedzie do Ayutthaya. A ja jutro w kierunku Ratchaburi i dalej.
Żegnam się więc z Martą, ale i z Adą, bo zmieniam pokój w tym samym hostelu na trochę tańszą opcje dla singiel room 220bht. Może w tym nowym będzie mieszkać jakiś przyjaciel Ady.... kto wie.
Z Martą spotkamy się pewnie dopiero w Chang Mai – wyjdzie w praniu.
Komary, muchy i inne obiekty latające...
Nie wiem czemu tak się dzieje, ale to moja druga zmora po nieprzespanych nocach. W przedsionku hostelu siedzi mnóstwo ludzi z laptopami, a gryzą prawie wyłącznie mnie! WTF??!!!? Mam słodką krew czy jak.... Psikam już na siebie wszystko. Chyba zacznę chodzić w moskiterce wieczorami – strasznie sexi...
Dusit
Dziś zrobiłam wycieczkę do dzielnicy Bangkoku – Dusit. Bus numer 70 za 0,70 grosza. Do zobaczenia jestem tam: park Dusit, pałac Vimanmek, pałac Chitrlada, Zoo.
Z tego wszystkiego Zoo można sobie zupełnie darować.... 10bht = 10zł wyrzucone w błoto – ale weszłam bo wiadomo bo zwierzaki... Niby największe zoo w tej części Azji.. Pawilony mają chyba ze 100lat, wszystko stare, ogólny chaos, ciężko w ogóle trafić na jakiś wybieg i zobaczyć w tym zarośniętym gąszczu cokolwiek.. na środku jezioro i rowerki wodne – porażka! Najciekawszy był chyba bunkier z czasów II Wojny Światowej. Ale i tak nie polecam.
Obok Zoo na wielkim terenie znajduje się pałac Chitrlada – w nim dziś mieszka Król wraz z rodziną królewską – niestety tak dobrze otoczył się wysokim murem i drzewami, że nic nie widać.... Można było tylko zrobić foto bramy z żołnierzykami...
Za zoo mamy piękną Salę Tronową Ananta Samakorn – dookoła ogród niczym w Wersalu. Tutaj obowiązkowo wejść, szczególnie że wjazd jest za free jak mamy bilet za 350bht z Wielkiego Pałacu & Świątyni Wat Phra Keo!!! Dalej idąc parkami mijamy różne muzea: rodziny królewskiej, starych zegarów, fotograficzne itd – wszędzie ta sama zasada – z biletem z Wat Phra Keo za darmo! Nigdzie nie wolno robić zdjęć pomieszczeń.
Będąc na Dusit trzeba koniecznie zajrzeć do starego, już nieużywanego prze Króla pałacu królewskiego – Vimanmek! Cały z drewna tekowego. Tutaj po raz pierwszy w Tajlandii zbudowano łazienkę w komplecie jak dziś znamy czyli kibelek w prysznicem w jednym pomieszczeniu. Tajlandczycy wierzą bowiem, że robienie kupy w domu przynosi nieszczęście, stąd były zawsze wychodki ;) Któryś tam król postanowił to jednak zmienić ;) Praktyczny, nie powiem.
Pałac Vimanmek zwiedza się z przewodnikiem w niewielkich grupach. I znów wjazd za darmo z biletem Wat Phra Keo, przewodnik też za darmo i po angielsku, znaczy taj-gielsku właściwie. Jest tylko cyrk z ubiorem – trzeba znów szmaty zakładać i tym razem cyrk z torebkami i aparatami – wszystko zostawia się w szafce za niestety 20bht.. gdzieś musieli skasować... I jest nawet bramka na metale i przeszukują jak na lotnisku, macają!
Wnętrza pałacu piękne! Europą wieje – meble, sufity, dary dla Króla. W tonie i każdym słowie przewodniczki widać szacunek do monarchii, do władców, do obecnego Króla – fajnie, podoba mi się to. Na koniec zwiedzenia można pobiec do szafki po aparat i natrzaskać zdjęcia przed pałacem. W pałacu poznałam Amerykanów – tajksa rodzina, połowa mieszka w BKK a reszta w New York, ciekawe.
Aha pamiętajcie o butach... ja zapomniałam i zostałabym na bosaka bo już zamykali pałac ;p
Buty
No właśnie – w Tajlandii co chwile ściąga się buty! Czy świątynia czy pałac czy muzeum czy nawet hostel – wszędzie bez butów... Trochę mnie to irytuje. Boje się, że mi laćki zakoszą! Nie polecam brać glanów w te rejony....wieczne sznurowanie Was zabije....
Tuk tuk
Wracam tuk tukiem – a co.... wiatr we włosach. 35,5 stopni na dworze....
– Pan mówi 100bht – ja mówię 40bht - Pan mówi 80bht – ja wsiadam już jedną nogą i mówię 60bht „come on! You got a client for 60bht” czyli 6zł – Pan patrzy i mówi „eeee ok”. Jedziemy. I i tak pewnie na mnie sporo zarobił.
Kaczka.
Dziś na bogato! Mięso! 80bht za drób...tylko co to jest to nie wiem.. ale ryż i sos do tego i znów jedzenie z worka ;p Niestety nie specjalna była, jakaś taka sucha.
Chyba już wiem.
Chyba już wiem, czemu niektórzy Europejczycy przenoszą się na stałe w ten rejon świata. Starczy pójść w weekend do byle jakiego parku miejskiego, skrawka zielonego, posiedzieć na ławce i popatrzeć na mieszkańców miasta. Dziś odpłynęłam w myślach i obserwacji tak na trawce w parku popołudniem na dobrych parę godzin. Bije od nich, od Tajów taki spokój, jak w Chinach, taka radość życia, uśmiech, taka życiowa optymistyczna energia. Przynoszą różne przedmioty, hula hople, kulki do żonglowania, badmintona, piłki, skakanki, tańczą, ćwiczą breakdance itd. Aż miło popatrzeć. Do tego wszystkiego jest ustawiony gdzieś na środku sprzęt grający i gra ichniejsza muzyka. Pan zmienia płyty, a obok niego stoi nawet apteczka pierwszej pomocy. Tajowie przychodzą w takie miejsca w każdym wieku. Widziałam młodych i starszych, i samych, i z całymi rodzinami – najfajniejsze są małe tajskie dzieciaki których wszędzie pełno. Porządku pilnują zieloni mundurowi – chyba jakaś odmiana policji parkowej. Nie wolno w tych miejscach pić ani palić. Obok mnie siedzą dwie starsze białe panie, chyba Anglia. Jedna z nich odpala papierosa – i w dosłownie minute ma upomnienie od zielonego policjanta.
Podróżowanie samemu
ma jeden wielki plus – więcej widzisz i bardziej to analizujesz, a przede wszystkim bardziej to wszystko zapamiętujesz.
Aaaa i muszę sobie kupić lepszy obiektyw...do zbliżeń......szczególnie ludzi
[AAAAA Mikelo miałeś rację! Jak zawsze :) I rybie oko tyż!! Już widzę tę foto wielką torbę kiedyś ;p]
Z serii trzeba sobie pomagać ;)
właśnie jak pisałam ten tekst, wpadła francuska do hostelu i próbowała się dogadać z właścicielem odnośnie pokoju. Jako ze ja śpię w 2 osobowym płacąc za jedynkę zaproponowałam jej moje drugie łóżko, bo i tak wychodzę o 6 rano. W ten sposób zapłaciłam dziś tylko 10zł za nocleg ;) Polak potrafi.
Aha po przeniesieniu się do nowego pokoju mam po sąsiedzku chyba jakąś wersje tajskiego kurnika... bo coś wyje, gdacze, koguci czyli pieje ;p Coś mnie te ptaki dziś prześladują.
W nocy ulewa.
Spadł deszcz. Myślałam przez chwilę, że ktoś rozpętał III wojnę światową – taki hałas i huk robią krople deszczu w Bangkoku spadając na metalowe, plastikowe elementy tutejszych domków. Mam zatyczki do uszu z AirBerlin jeszcze i całe szczęście, bo inaczej bym w ogóle nie zasnęła.