Pierwszy raz pociągiem do miasta małp czyli Lop Buri!!
Wpisiki soon....
:*
---------------------------------------------------------
”PKP” w Tajlandii
W Ajutthaji z plecakiem po wyjściu z Tony’s Palce dochodzę do rzeki – tam za 4 bht odpływa lodka na drugi brzeg do miejscowego „PKP”.
Azja ma zawsze fajne rozkłady jazdy – niby wszystko pisze na kartkach, że jedzie tylko o 12stej i o 16stej, a jak przyjdziesz na miejsce to ten o 16stej jedzie o 17stej, ten o 12stej pojechał o 11:30, ale jest też pociąg o 14:00... chyba pociąg widmo, bo na rozkładzie nigdzie go nie ma....
Obserwuje peron i nadjeżdżające pociągi – kierunek Bangkok – ludzie stoją między wagonami, w otwartych drzwiach, na stopniach, wiszą z okien. Te parę jednostek jest tak nabite ludźmi, że w myślach przepraszam nasze PKP za wszystkie te przekleństwa i wyzwiska przez te lata, zastanawiając się jednocześnie jak ja będę jechać.
Jadę tym „widmo” o 14stej. Podróż pociągiem już mi się podoba 13 bht za ponad godzinę drogi i przejechane 150km – za 1zł 10groszy !!!! Jest miejsce przy oknie, wieje, są uśmiechy ludzi, jeżdżą wózki z jedzeniem albo picie noszą ludzie w wiadrach z lodem.
Lop Buri
Miasto małp.
Bardzo ładny dworzec, wszędzie wizerunki małp. Przesympatyczna i bardzo pomocna obsługa w kasie, dobry angielski – po zakupie nocnego biletu do Lampang – otrzymuje mały przewodnik-książeczkę i mapę Lop Buri. Widać, że miasto stara się bardzo zostać miejscem mocno turystycznym. Pan wskazuje mi bagażownie – tutaj możesz zostawić plecak za 10bht czyli mniej niż 1zł na czas nieokreślony. Minusem tego miejsca jest to, że twoja torba nie otrzyma nawet znaczka że ty ją zostawiłeś...że należy do Ciebie. Podobnie z odbiorem, mogłam wynieść stamtąd pół bagażowni, bo średnio się ktoś interesował co tam robię – sam kładziesz na półkę swoje rzeczy i sam je odbierasz. Trochę średnio, ale nie będę taszczyć 10kg na plecach przez miasto. Odchodząc słyszę tylko jak mój laptop BenQ wydziera się z torby „proszę, nie zostawiaj mnie! Boję się!!!”, odpowiadam tylko w myślach „musi sobie dać radę”. ;p
Mimo całej sympatycznej obsługi PKP, znów uśmiechniętych Tajów w tym mieście, zwierzątek – muszę napisać niestety: nic specjalnego. Miasto jest do zobaczenia na 2h max. Wzdłuż PKP ciągnie się ulica z bazarem, aż do Watu w którym grasują małpy.
Warto Lop Buri zobaczyć jeśli ktoś jest sympatykiem zwierząt, tak jak ja.
Małpy są wszędzie... pojęcia nie mam co to za rasa te małe cholery;p
Do Watu wstęp kosztuje 50bht, jest też znów jakiś zbiorczy 150bht, ale obiekty są od siebie bardzo oddalone.
Miasto ma w niektórych miejscach zupełnie zniszczoną elektryczność – kable wiszą bałaganiarsko nad ulicami – wszystko to prze te małpy, które robią sobie szybkie autostrady po tych kablach.
Do zwiedzenia jest również pałac.
KFC, walki uliczne, kefiry, złodziej.
Dziś jedzenie w KFC, cena jak w Polsce, tylko olbrzymia cola za 30bht tu jest. O dziwo, jeśli nie bierzesz na wynos to dostaniesz papu na plastikowym eleganckim talerzu, a napój wlewają do wysokich szklanek z prawdziwego szkła;p trochę szok dla mnie papierowo-kubkowej dziewczyny z Polski;p Jest gorąco, nie mam nawet siły ogarniać jedzenia z ulicy, chce posiedzieć w klimatyzacji (tu jest chyba 15stopni więc jak zawsze przesadzają w drugim kierunku, w tym miejscu ściskam Cię tatuś! :) ) Poza tym po 2 tyg. tego jedzenia serio marzę o czymś co przypomina filet w panierce. Swoją drogą po raz pierwszy dla mnie stoiska z jedzeniem ulicznym nie zachęcają aż tak – skoro wszędzie nad nimi biegają te małpy, to nawet dla mnie to już jakoś za dużo potencjalnych zarazków.
Mieszkańcy widać toczą tu prawdziwą walkę z tymi małpami, szczególnie gdy zaczyna się robić ciemniej, małpy stają się bardziej aktywne – poszukują jedzenia na ulicach, straganach, schodzą niżej. Obserwuje jak starsza pani broni sklepu – wyciąga wielką spluwę na wodę i bum bum bum;) Wszyscy walczą albo miotłami albo pistoletami właśnie na wodę czy na małe kulki.
Kupiłam w 7 Eleven mały kefir – to jest coś co gasi pragnienie w tych krajach – albo takie ichniejsze mleko – zazwyczaj nienawidziłam takich produktów – tu je bardzo polubiłam. Polecam jak tylko woda Wam już nie pomaga.
Obserwując ulice trzymałam mój kartonikowy kefir w prawej ręce nisko. To trwało sekundę i go nie miałam. Podbiegł i mi po prostu wyrwał z ręki zaskakując mnie zupełnie.. Co za bezczelne, bezpośrednie zwierzaki – a najgorzej że są naprawdę inteligentne te małpiszony, potrafią poczekać, popatrzeć a nawet wymyślić taktykę ataku. Skubaniec. I po kefirze, wdrapał się na słup, wgryzł w kartonik i wypił.
Wieczorem jadę znów PKP tym razem wersja na leżąco aż do Lampang. Za tę cenę 75zł pełny wypas. Rano śniadanie i kawa za free w cenie biletu.
A jutro 18.04 Full Moon Party, a mnie tam nie ma…. Grrr…. Jeszcze;)