Geoblog.pl    ceta    Podróże    Tajlandia 2011    Kanchanaburi
Zwiń mapę
2011
11
kwi

Kanchanaburi

 
Tajlandia
Tajlandia, Kanchanaburi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9109 km
 
Zakochana w ciszy, uśmiechu i rzece w Kanchanaburi....

Wpis soon...

---------------------------------------


Komary z Kwai mnie pożarły, stąd te przerwy w pisaniu;)

Fajnie, że czytacie... i serio dziękuje za te pozytywne opinie – nie myślałam, że się Wam tak spodoba co pisze. A jakoś takoś zupełnie mnie wzięło na to pisanie:) Mam wiele myśli w ciągu dnia, ale kurka musiałabym mieć chip w głowie aby to ogarnąć i spamiętać.


Kanchanaburi chillout
Tu spędziłam 2 piękne spokojne dni.

Miasto - urocze! Po hałaśliwym Bangkoku to na prawdę świetne miejsce aby odpocząć. Miasto nie jest duże, a swoją karierę turystyczną zawdzięcza właściwe tylko książce i ekranizacji o moście nad Kwai. Sporo tu anglików, sporo holendrów. Wspominają, jeżdżą po cmentarzach. Większość turystów wpada tu na jeden dzień, porobić zdjęcia z mostem, ewentualnie zwiedzić muzea dotyczące wojny.

Już pokochałam tu ludzi – Tajowie zupełnie inni niż w Bangkoku zagadują skąd jesteś, pomagają jak widzą że stoisz z mapą i czegoś szukasz, wszyscy uśmiechnięci, mówią „hallo” zawsze, machają do Ciebie jak jedziesz rowerem, próbują nawiązać jakąkolwiek komunikację bez żadnych podtekstów – czyli całe szczęście tylko BKK był taki „naciągający na wszystko” że aż nie chciało sie rozmawiać z lokalnymi.
Większość, szczególnie młodych osób mówi tu po angielsku.
Aaa i zaczyna być czasem jak w Chinach, przy moście zdania „you are beautiful, can I take a picture of you”;p i znów mam sesje zdjęciową za free;) z dzieciakami.

Rower i angielskie rozmówki
Najlepszy środek transportu to rower! Nawet bym nie pomyślała, że tak super to tu wygląda. Szczególnie, że nie jestem aż tak rowerowa dziewczyna – dopiero zeszłego lata się w tym sporcie ponownie uruchomiłam. Za 40bht [nigdy nie więcej!] wypożyczasz na cały dzień rower, masz oddać do 21:00. Jak bierzesz rower drugiego dnia też warto zagadać, że to twój 2 dzień i już masz za 30bht = niecałe 3zł;) Do roweru dostajesz łańcuch z kłódką. Rower typowo miejski z koszykiem z przodu. Świetnie się jedzie, cudowny przewiew na tym upale. Jedyne co to ruch lewostronny.. i tu trzeba uważać. Wyruszamy na rowerach z Estelle w poniedziałek [angielką co była w Indiach od listopada], która dziwi się dlaczego ciągle próbuje jechać pod prąd ;p
No to dziś poćwiczę mocno swój angielski i ruch lewostronny;)
Estelle ma 24 lata i pochodzi z centrum Londynu, robi tu typowy gap year. Świetnie się rozumiemy i poruszamy milion tematów. Fajnie, bo można tu lepiej w Tajlandii poznać całą Europę.

Aaa jak wrócę do PL to robię prawko na motor na 100% już! Bo może się przydać jak dziś na przykład i bo na pewno wrócę w te rejony. A motor tutaj to po utargowaniu 150bht – 15zl na dzień. A znacznie dalej dojedziesz i frajda chyba większa:) Oczywiście nikt tu nie sprawdza czy masz dokument – facet mi prawie go na siłę wciskał, ale nie pojadę czymś o czym nie mam bladego pojęcia. Jeszcze;)

Wojna, psy, most na rzecze z drugiej strony.
Naszym celem jest między innymi JEATH War Museum – w bambusowych chatach przedstawione są tragiczne losy amerykanów, anglików, Australijczyków oraz holendrów, którzy budowali kolej oraz ginęli tu w niewoli, torturowani przez Japończyków. Wjazd 30bht = 3zł – bardziej niż warto!
Zaraz obok muzeum stoi pan z motorową łódką – za 700bht za łódkę [pewnie można utargować] obwiezie Was po rzece Kwai pod mostem a potem jaskinie z figurkami Buddy – my mamy rowery więc pasujemy.
Muzeów wojennych jest klika – cena wszędzie max. 40bht. Obok mostu na Kwai jest kolejne War Museum – bardziej przypomina zbiorowisko „śmieci” wszystkiego co znaleźli z wojny niż konkretnie opisane eksponaty, ale myślę, że 4zł to nie tak dużo, a można wejść też na pobliską świątynie na samą górę – skąd widać pięknie most i góry i cały okoliczny krajobraz tego miasta.
Kolejne muzeum to Death Railway Museum – godne polecenia, poznacie tam historie tego regionu, losy w czasie wojny i dokładne etapy budowy kolei.
Przemierzając Kanchanaburi koniecznie trzeba zajrzeć na Cmentarz Chiński – zupełnie coś innego niż nasze.
Tutaj byłyśmy zupełnie same i zaatakowały nas psy... serio... Estelle coś tam opowiada, ja trzaskam foty a nagle lecą dwa duże psy na nas nieźle ujadając i pokazując tylko kły i mega agresje. Ona zaczyna uciekać, a we mnie nie wiem co wstępuje, bo wybiegam na przeciwko tych psów krzycząc jak opętana i tupiąc nogami;p Nie wiem skąd wytworzyłam u siebie taką reakcje, bo nawet nie pamiętam tego momentu jak biegłam na te psy, taka adrenalina się wydzieliła – ale zadziałało bo przegoniłam je z ich właściwie domu;p Angielka stwierdziła, że jak wróci do domu to będzie opowiadać jak Polka uratowała jej życie w Tajlandii;p
Teraz patrze jednak na bezdomne psy w Tajlandii trochę inaczej. A jest tego tu mnóstwo: bezpańskich psów, kotów....i z tego co widzę rozmnażają się jak króliki. Chodzą głodne i nikt specjalnie się nimi nie przejmuje...
Zaraz za chińskim cmentarzem mamy Cmentarz Wojenny Kanchanaburi – świetnie zadbany, bardzo go pielęgnują, trawa przystrzyżona, każdy krzaczek w stanie idealnym. Miejsce smutne. Na większości tabliczek pojawia się wiek od 25-30lat.....
Drugi cmentarz jest 6km za miastem – Cmentarz Chung Kai, na nim byłam już sama we wtorek -
Jest tam spokojniej. Dużo bezimiennych tabliczkę...
Spotkałam parę Brytyjczyków robiących podróż sentymentalną w te rejony.

Kwai, krowy, dziewczynka
Most. Tak jak byłam rozczarowana na początku to zdążyłam się do niego bardzo mocno przywiązać. Warto poczekać na zachód słońca nad mostem. Mniej turystów, lepsze zdjęcia. Wieczorem, gdy zrobi się już ciemno jest przepięknie oświetlonym – różne kolory i sekwencje świateł dają niesamowity efekt, również na zdjęciach [Michał!!!! STATYW!! Grrrr...!:)]
Ten most jest na prawdę z jednej strony dramatyczny, a z innej romantyczny
- ma duszę.
Można przejść na drugi brzeg i zagłębić się trochę w pola i lasy. Tam spotkacie miejscowych rolników i krowy, o których za chwilę. Przybiegła do nas miejscowa dziewczyna, miała chyba 5lat [nigdy nie potrafię ocenić wieku dzieci;p]. Bawi się plastikową komórką, to my wyciągamy swoje prawdziwe telefony i prowadzimy z nią „rozmowę”;) Daje jej tik-taki, jeszcze z Polski, bo nic innego ze sobą nie mamy.
Kocham krowy w tym kraju! Wyglądają tak śmiesznie;p jak baran francuski mają takie uszy [tu ukłony dla Janka Jankowskiego:)] i dobrze pozują do zdjęć!

John, kasa, lokalna rodzina, czeskie piwo?!!? WTF!:)
Poznaje Amerykanina. Ma na imię John. Mieszka w Kanchanaburi już trzy lata. A żył w Boston.
Dużo opowiada mi o lokalnej ludności, o różnicach kulturowych, o swoim podróżach i co warto zobaczyć. Sam wynajmuje tu mieszkanie, w przeliczeniu za grosze, ma motor i co mniej więcej 12dni zwiedza Tajlandię – w Kanaczaburi czuje się jak w domu, traktuje to jako swoją bazę wypadową.
Tylko obywatel Tajlandii może kupić w tym kraju ziemie i mieć dom, mieszkanie, biznes na własność. Sporo białych mężczyzn wiąże się z Tajkami, a część z nich zostaje potem nieźle wykiwana – jako że wszystko jest zapisane na żonę w Tajlandii, to gdy po ślubie powie Ci „pa, pa” to nie masz dosłownie nic według tajlandzkiego prawa... John sam to przeżył po części. Opowiada mi, jak biali panowie zostawiają czasem furę pieniędzy swoim tajskim dziewczynom, potem lecą szybko do Europy czy USA aby zamknąć wszystkie sprawy i wrócić do raju do swej ukochanej... A tu niespodzianka – pieniędzy nie ma. W tajskiej rodzinie bowiem wszystko co masz nie jest twoje – jest całej rodziny. Jeśli ona się „ustawiła” i dostaje pieniądze od swego białego faceta to będzie przychodzić do niej cała okoliczna rodzina [zazwyczaj pół wioski] aby „pożyczyć” kasę. Jest to jednak takie „pożyczanie” że nigdy nie zwracają. A ona powie Ci, że nie może im odmówić, bo przecież ją wychowali...płacili za nią jak była dzieckiem. Tak może wyglądać czasem różnica mentalności.
W Kanchanaburi jest dużo białych, starszych mężczyzn – sporo z nich to Amerykanie, Anglicy albo Australijczycy. Obserwuje tu bardziej taki ich upadek i jest to trochę dla mnie smutne. Części z nich nie wyszło życie w Europie czy Stanach, czy zawodowo czy prywatnie, kiedyś dotarli do Tajlandii i tak już zostali. Pawie każdy z nich uczył języka angielskiego chodź raz – starczy że jesteś native speaker i tu się o Ciebie pozabijają w okolicznych szkołach...a możesz mieć zerowe pojęcie o gramatyce.
Niektórzy mają swoje Tajki - niektórzy darowali sobie, bo chcą mieć ciszę i spokój, a nie nowe zmartwienia. Spotykają się co wieczór w knajpkach, dobrze jedzą i strasznie duuuuużo piją. Niejeden wsiada potem tak pijany na motor, że nie potrafi dobrze go odpalić. Czy żałosne? Nie wiem. Skoro jak mówią są już za starzy i nic ich już nie czeka w ich własnych krajach – to też bym wybrała Kanchanaburi do końca...
John mówi, że powinnam żyć w Stanach – bo jak typowy Amerykanin jestem otwarta, komunikatywna i zagaduje każdego kogo widzę;p hmh...
Johna spotkałam w małej „jadłodajni” przy drodze, gdy wracam sama rowerem po późnowieczornej sesji mostu na Kwai. Prowadzi ją cała rodzina, ale właścicielką jest najstarsza córka, która świetnie gotuje! Właśnie kupiła parę metrów „chodnika” dalej, aby móc powiększyć swoją knajpkę o kilka stolików. Zaprzyjaźniam się z tymi ludźmi i jem tu codziennie, bo naprawdę jest pyszne – a oni cieszą się strasznie gdy widzą mnie po raz 4 już na jakimś jedzonku u nich zanim opuszczam to miasto.
Jedliśmy tam sałatkę z papai – nam białym dają tylko jedna mala papryczkę – a nie da się jeść ... nigdy się tak nie czułam, litr wody to za mało... A zwykły Tajlandczyk je sałatkę z 6-7 pogniecionych papryczek...nawet sobie nie wyobrażam.. Jest też pyszny stek wieprzowy z sałatką i frytkami za 59bht – czyli mniej niż 5,90pln, do tego piwko duże Chang 640ml i 6,4% kopie za 45bht – mniej niż 4,50zł i radość:)
Do tej knajpki schodzimy się codziennie wszyscy, tu też poznaje innego dnia parę z Czech. Cudownie jest porozmawiać po polsku, a oni po czesku i świetnie się rozumieć. To jest jednak tak podobny język [tu buziaki dla Agatki:*:*:od razu myślę o Tobie jakbyś sobie pogadała!:*]. Pijemy piwo, chwalimy piwo czeskie, słowiańska gościnność i otwartość. I umawiamy się na party w Pradze po naszych powrotach:)

Walka z komarami trwa.... 100:0 dla komarów.... moje nogi kuźwa!!!!
Dowiaduje się od „mojej” rodziny z restauracji, że mam kupić coś co nazywa się Sigma – na bazie eukaliptusu i tym smarować. Rzekomo szybciej też goją się ukąszenia. Działa – teraz muszę ogarnąć cos dobrego na odstraszanie.
Jak miejscowi walczą z nimi? Nie tylko Sigmą, zawsze o 17stej możecie zobaczyć wszędzie dużo dymu – i pachnie a raczej śmierdzi palonymi suszonymi liśćmi – tak z nimi walczą a raczej odstraszają. Każde gospodarstwo rozpala takie małe dymne ogniska z liści. Nie jest to może super przyjemne, ale faktycznie działa. Oczywiście w samym centrum nie możesz sobie ognia rozpalić, mówię tu raczej o terenach przy rzece i dalej typowo wiejskich.

Rower, Assistance i country site
Niedaleko Kanchanaburi jest park narodowy i wodospady – daruje sobie jednak tym razem tę wycieczkę, może następnym razem....jako że widziałam już w swym życiu pełno wodospadów [Wodogrzmoty Mickiewicza:) w tym miejscu buziaki dla taty za wszystkie cudne górskie wycieczki i zarażenie mnie górami!].
Gdy upał jest mniejszy, po godz . 14stej we wtorek wskakuje na rower i postanawiam wyjechać poza miasto do oddalonego 6km cmentarza i świątyni nad Kwai. Przeliczam się oczywiście z trasą – już nie wiem ile to kilometrów było, ale wróciłam po 19stej. Widze jak mieszkają ludzie na typowej wiosce, kupuje wodę, pytam wiele razy o drogę, jem u lokalnych zupę, tutaj już nikt nie mówi po angielsku, fotografuje, jeżdżę po polach robiąc z miejskiego roweru off-road;p zastanawiając się ile te koła wytrzymają [w tym miejscu pozdrawiam i przypominam sobie pewną niedzielę.... Maurycy – jak byłaby dętka tutaj to byłoby assistance? czy długo bym czekała?:))]
Okrążam Kanchanaburi i po paru godzinach w końcu wyjeżdżam pod mostem na Kwai – fajnie, trafiłam, żyje tylko most jest na pociąg - trochę dupa, bo nie wtaszczę roweru na tory;p więc zawracam do pobliskiego samochodowego. Wieczorem zasłużone piwko z ekipą.

Śpie te noce w 2 osobowym pokoju z Estelle tym razem w bambusowej chatce nad samą już wodą, bo ma tam pokój dwójkę. Dzielimy się kosztami i znów 10zł za spanie;) Ale tu komary tną jeszcze bardziej! Aż słychać jak uderzają o bambus!

Estelle rano jedzie na kurs medytacji, ale wiem że się jeszcze spotkamy.


Aaa zapomniałam dopisać...
Bungalowy nad Kwai – z tego co udało mi się zaobserwować to całe pomyje spod prysznica idą w wodę... masakra dla mnie ekologiczna, ale co zrobić tu się tego nie czuje.


Mam nowego przyjaciela..... I jest mruczący... Cudo!
Az tęsknie za mym Jantarem. Kiciak pakuje mi się do pokoju co wieczór!



 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (113)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
annaipiotr
annaipiotr - 2011-04-14 09:33
Assistance ! pamietasz ?!, są miejsca na ziemi, gdzie" Hubschrauber braucht 10 Minuten !! " aż !!
 
admiarl twardy
admiarl twardy - 2011-04-14 17:45
Rewelacyjny opis... ale zrobiłaś mi apetyt na tajlandie i most na rzece kwai.... masz talent do pisania.. moze ksiażke wydasz po podróży..
Pozdrawiam Bartek
 
Wos
Wos - 2011-04-14 18:08
dzielna dziewczyna !! :) szybki skrot od nas: Koala zaliczona , 2 wierze , pociagi , jedzenie i pierwszy karaluch w pokoju wlasnie przed nami;) juro wyrabiamy wize do taj. i planujemy pizdzikiem zjechac Georgtown- potem wbijamy na wysepki po tajskiej stronie. potem bangkok- kiedy jestes back to town? o ile wogole?? buuuzik i pisz dziewczyno piszzzzz !!! wiecej wpisow!!! wiecej wpisow!!!
 
morizjo
morizjo - 2011-04-14 19:02
hmm no Kata w sumie to tak standard...2 grzdyle i jestem :) ps.fajowo!!!!!
 
ceta
ceta - 2011-04-15 07:33
Bartek: ksiazke,,,musialabym miec wiecej czasu;p
woś: zioom! ja zamulam Ayuthaya do niedzieli na pewno - tak mi tu dobrze! Do BKK nie wróce, bo potem north.
Mayrycjooo: brakuje mi galaretki,tatara,pizzy i białego sosu!!:p
 
Stefan
Stefan - 2011-05-02 13:25
Ceta jak tak piszesz o tych psach i kotach to chyba zaczynam rozumiec czemu to jedzenie jest takie tanie;):P
A motor fajna rzecz..przewioze Cie kiedys i cos podpowiem a Ty dasz mi pare wskazowek z niemca;)
pozdro, pozdro
 
 
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 365 wpisów365 157 komentarzy157 1048 zdjęć1048 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
27.03.2024 - 27.03.2024
 
 
14.04.2023 - 14.04.2023
 
 
13.12.2023 - 15.12.2023